Gdy już przylgniemy do siebie na dobre, gdy rozpoczniemy godowy taniec, zapominamy w końcu wymieniać się oddechami. Jeszcze chwila, i nasze ciała zaczynają ślizgać się o siebie czystym pożądaniem, lejącym się z ust, unoszącym się opiumowymi oparami ze skóry, spływającym liżącymi strużkami wzdłuż kręgosłupa, skraplającym się coraz obficiej na podbrzuszach i między udami.
Każdy, najdrobniejszy ruch nabiera oszałamiającej płynności i doskonałego impetu, który przegrzane umysły rejestrują ze zwielokrotnioną czułością. Jak pod lupą, w zwolnionym tempie, wewnętrzna źrenica o rozmiarach studni, rejestruje każdy lumen wpadającego światła. Nie dekonstruuję już pojedynczych kończyn, pocałunków, uścisków, przytłoczeń, wtłoczeń, zwarć i rozwarć, splotów i przewrotów, obciążeń, zderzeń, parć i zawirowań. Wszystko to zlewa się w słonawy strumień doznań, opływający wszystko wokół.
Płynę doskonałym ślizgiem z dziczejącym nurtem, który narasta falami, choć potem na chwilę wycisza się zwodniczo, napinając świadomość do granic wytrzymałości, bo przecież wiadomo, że za chwilę uderzy ze zdwojoną siłą. Zanurzam się na tyle głęboko, że docierają do mnie już tylko najintymniejsze dźwięki z głębin, liryczne wycie, bezgłośne westchnienia, kurczowe wyznania, litanie najczulszych przekleństw.
Przez jakiś czas próbujemy jeszcze powstrzymać falę palcem na ustach, zastygłym uściskiem, błagalnym szeptem. Przychodzi jednak chwila, gdy krzyk nie da się już zatamować: rozlewa się szeroką falą, i dajemy się jej wreszcie ponieść do końca. Płyny mieszają się ostatecznie, tworząc eteryczny balsam, który jeszcze przez chwilę wcieramy w siebie nawzajem łagodnymi ruchami.
Potem zastygamy na sobie, a energia uchodzi kojąco wszystkimi porami, chłodząc nieznośnie przegrzaną choć jednocześnie rozkosznie gładką skórę. I na moment odpływamy na drugą stronę, w rozkoszny niebyt wspólnej obecności.
Niestety, nie doszukałem się wersji angielskiej, wobec czego poprzestaję na hiszpańskim tłumaczeniu. Spod wymazanych tekstów wyłaniają się tu i ówdzie japońskie robaczki, co wskazuje, że romantyczna historia powstała na potrzeby mangowego rynku. W związku z czym nie podejmuję się wymądrzania meandrów internatowej opowieści, wystarczyć musi, że zawiera wystarczający ładunek scen erotycznych, które jak wiadomo i bez zrozumienia tekstu pozostają całkiem czytelne i uniwersalne w wyrazie.
Jeśli chodzi o stronę graficzną, to w obrazkach Roberta Younga bawi szczególnie połączenie delikatnej kreski, niemal ołówkowej, miękkiej, gęsto położonej, rozmytej, z dosadnymi i niezwykle szczegółowymi treściami, które przekazuje, do najmniejszej fałdki na prezetwatywie włącznie. A to wszystko z udziałem bohaterów o twarzach łagodnych, niczym z przedszkolnych kreskówek lub książeczek dla dzieci.
Ale to tylko taka refleksja na marginesie, żeby nie było, że się gapię zupełnie bezmyślnie...
Prace graficzne artysty o ksywce Lonsam przemknęły przez gejowskie blogi różnej maści, wszędzie wzbudzając podobne emocje. Ich autorzy zastanawiali się, kto stoi za przetworzonymi fotografiami, nawiązującymi do kultury japońskiej, i twórczości takich artystów-grafików jak Gengoroh Tagame czy Hirano Go, ale też wyraźnie osadzonymi w estetyce zachodniego pin-upu. Na wpół poetyckie, na wpół dosadne, brutalne i romantyczne, malarsko przetworzone i fotograficznie obrazowe, obrazy Lonsama są estetyczne, zmysłowe i niepokojące zarazem, nie pozbawione także elementów humorystycznych w postaci tytułów, rekwizytów czy motywów drugiego planu (jak choćby zazdrosny kot, asystujący przy akcie seksualnym).
Wobec tajemniczości autora, pozostaje tylko czekać na ciąg dalszy...
Czasem warto wrócić do historii w odcinkach, bo okazuje się nagle, że się wciąż toczą.
Zwłaszcza, kiedy chodzi w ulubione opowieści naszych Czytelników. Do najpopularniejszych autorów Queerpopa należy z pewnością Josman - no więc proszę: ciąg dalszy opowieści o rodzinnym romansie. O ile mógł się skomplikować bo się skomplikował: skonfudowany pociągiem do swojego syna, bohater opowieści postanowił skonsultować się z dawno niewidzianym bratem.
Taaaaa... Pal sześć treści, wszak chodzi o obrazki.
Ismael jest Hiszpanem, rocznik 1978, jest profesjonalnym grafikiem i komiksiarzem, współpracuje z gejowskimi czasopismami i portalami, m.in. VanityGay, rysuje komiksy, projektuje grafiki na strony, tworzy ulotki i reklamy imprez i klubów. Jego styl przywodzi na myśl dokonania francuskiego kolegi, Patrika Fillion (z którym łączy go upodobanie do gigantycznych penisów i motywów sci-fi) oraz George'a Hansona - jego prace to komercyjne i użytkowe, gładkie i kolorowe grafiki, elegancki seks zainscenizowane w sterylych sceneriach, strzeliste łuki wytrysków, karnacje z fotoszopa. Ale poniekąd ma prawo - zważywszy jak sam prezentuje się na zdjęciach, dużo od rzeczywistości nie odbiega. Ciekawych autora oraz jego poczynań odysłamy do jego profilu i bloga. Tam też obszerne galerie.
sen
chłopcy
moimi ustami obrzezani
idą ku mnie przez sen
i ten największy
z brzuchem twardym jak płomień
rozedrze mnie
na dwie szczęśliwe połówki bólu
chłopcy
moimi ustami wyssani
z powietrza którego braknie
rozpalonym płucom
z nasieniem którego łakną
płaczące bełkoczące we mnie
kobiety
nocne spotkanie
strzęp na kawałku
muru telefon spaloną
zapałką w błysku
zapalniczki czapka
skupiony profil
muśnięcie kącikiem
na pożegnanie wąsów
szczoteczką nied-
bale skąd
wilgotny koniuszek między zębami
spłoszony wzrok
I 85
nocna straż
mówią
że wojna
że śmierć
tak one
siostry śmierci
mruczą nad krosnami
(a on
co noc wymyka się
ku strażom
po szron
na wąsach
po najcieplejsze miejsce
pod wąsami: usta pachnące
winem
i goryczą taniego tytoniu)
wiersze pochodzą z tomiku Przypadkowi świadkowie zdarzeń, Czytelnik, Warszawa 1986