Mój dziennik dla ciebie
Dziś po raz pierwszy od naszego pożegnania przyłapałem się na melancholijnej zadumie: jaka szkoda, że Ciebie tu nie ma! Nie znaczy to bynajmniej, że przez cały ten tydzień w ogóle nie myślałem o Tobie. Wręcz przeciwnie! Lecz nie odczuwałem też dojmującej tęsknoty, wiedziałem, że gdzieś istniejesz, coś robisz, z kimś rozmawiasz. Życzliwa Natura obdarzyła mnie umiejętnością nie myślenia o świecie pozostawionym z tyłu, o ludziach - choćby nawet bliskich, z którymi nie mogę się zobaczyć.
Tymczasem dziś na spacerze pomyślałem: jak pięknie wygląda wszystko wokół, jak tu cicho, spokojnie, jak przyjemnie świeci słońce i szemrze woda pod stopami, gdy się nad potokiem stanie na mostku... Lecz nie mogę spojrzeć Tobie w oczy, uśmiechnąć się i przytulić do siebie. Nie otoczysz mnie ramionami, nie wyczuję przez podwójny materiał Twego tętna - Twoje serce bije zwykle niedyskretnie głośno - Twój ciepły oddech nie owionie mego karku. Jeszcze przez moment miałem uczucie, że Twoja dłoń leży na drewnianej belce, tuż obok mojej. Potem romantyczne uniesienie minęło, myśli ostygły i ruszyłem w dalszą drogę.
B.L., 25.05.1996
Kiedy zadzwoniłeś wieczorem, swobodny i pogodny, przez głowę przemknęła mi myśl zupełnie przeciwna do tej sprzed kilku godzin: Jaka szkoda, że mnie tam nie ma! Od naszej pierwszej rozmowy, rzucamy się z mamą na wyścigi do telefonu, gdy dzwoni wieczorem. Zwykle w słuchawce odzywa się głos jej męża. On dzwoni codziennie, a ja co dzień czekam...
Dziś w nocy śniłem o Tobie. Chyba po raz pierwszy, od kiedy
się znamy. Być może nie pamiętam wcześniejszych snów, a może Twoja fizyczna obecność krępowała wodze mojej fantazji: nie musiałeś przenikać do mych marzeń, bym pamiętał o Tobie?
Tak czy owak śniłeś mi się. Przyszedłeś do mnie nad ranem i kochaliśmy się długo i powoli. Pieściliśmy się delikatnie, całkiem bez pośpiechu. Nie pomnę szczegółów, nawet nie jestem pewien, czy to ja tam byłem. Może byłeś sam, a ja obserwowałem Cię tylko? W każdym razie doświadczałem Twojej nagości lub kochałem się z Tobą. Ogarniała mnie błogość, choć nie odczuwałem żadnych objawów podniecenia. Przebudziłem się na moment, a gdy znów zasnąłem, wizja nie powróciła. Ani ta, ani żadna inna...
B.L., 27.05.1996
Cały wczorajszy dzień byłem niespokojny. Prześladowało mnie dobrze znane uczucie, ledwie wyczuwalny stan pobudzenia, mrowienie w żołądku, z jednej strony przypominające podniecenie seksualne, z drugiej - nieokreślony lęk przed najbliższą przyszłością. Krótko mówiąc: to był jeden z tych dni, kiedy mam ochotę na szaleństwo i rozpustę, gdy wydaje mi się, że mógłbym zaczepiać ludzi na ulicy, albo - dla kontrastu - zaszywam się w domu, bo brak mi odwagi, by spotkać kogokolwiek.
Gdy wieczorami czekam na Ciebie w domu, a Ty wciąż nie wracasz, mój strach rośnie z minuty na minutę. Początkowo zachowuję jeszcze zdrowy rozsądek, potem jest już za późno, bym mógł zasnąć. Ogarnia mnie wtedy obsesja wyrwania się z domu, pogrążenia się w hałasie i ciemnościach, piwie lub deszczu, w słowach lub silnych ramionach, które wyciszą moje drżenie, zamkną oczy i odgonią myśli. Odwlekam jednak ciągle moment ucieczki, bowiem moim najgorętszym wówczas marzeniem jest, by to były Twoje ramiona.
Tu i teraz jest inaczej. Nie przyjdziesz ani za godzinę, ani jutro. Nie poproszę Ciebie o pocałunek na dobranoc, nie poczuję pod palcami wyciągniętej ręki Twoich splątanych dniem włosów, nie roztoczysz wokół zapachu migdałów z lekką domieszką nikotyny. Mogę spokojnie chodzić na spacery szlakiem stylowych domków, otoczonych urzekającymi ogródkami, mogę nie myśleć o Tobie i nie oczekiwać Twoich wieczornych powrotów.
A jednak coś mnie drapie w żołądku. Czy tak się choruje na miłość?
B.L., 30.05.1996
Czasem gdy dochodzę do kolejnego zakrętu i otwiera się przede mną następna bajkowa uliczka, wydaje mi się, że stanę się nagle kimś lepszym. Czuję się bezpieczny, mam wrażenie, że na zawsze już pozostanę milczący, spokojny, świadom swoich możliwości i swej wartości. Świat wiruje jak zwykle, lecz poza zasięgiem mego wzroku i niespokojne myśli przestają biegać mi po głowie. Chociaż przez chwilę nie muszę robić żadnych min, jakbym się nagle znalazł na bezludnej wyspie, zdany wyłącznie na czas teraźniejszy. Gdzieś ponad Ziemią, tuż obok siebie - nareszcie szczęśliwy, chociaż przez chwilę...
B.L., 31.05.1996
Brakuje mi naszego seksu. Właściwie zawsze mi go brakuje, ogromna odległość, która nas teraz dzieli, niewiele zmienia. Bywa, że w nocy leżę obok Ciebie i nie mogę zasnąć. Śpisz mocno, oddychasz spokojnie. Nasze uda stykają się. Patrzę w ciemność przed sobą. Nie widzę Twojej twarzy, ale tak bardzo bym pragnął, żebyś otworzył oczy, objął mnie, przycisnął do siebie, pocałował. Potem wśliznąłbyś się na mnie bez słowa, przydusił swoim ciężarem, otulił mnie dokładnie swoim zaspanym pożądaniem. W ciszy falowałyby tylko nasze oddechy, w moich piersiach dudniłyby oba nasze tętna, na pośladkach czułbym Twoje rosnące rozbudzenie, a przymilna natarczywość Twoich bioder rozpalałaby mnie do szaleństwa...
Nic takiego się jednak nie dzieje. W końcu rano znów trzeba wcześnie wstać. Dzień po dniu umyka nam fakt, że jesteśmy młodzi i do tego wciąż razem. Łóżko pozostaje miejscem, gdzie spędzamy ze sobą najwięcej czasu, a tymczasem tylko go marnujemy.
B.L., 1.06.1996
Moje życie dokądś mi ucieka, w ogóle nad nim nie panuję. Jak dotąd niewiele udało mi się osiągnąć i wcale się nie zanosi, żeby kiedykolwiek miało mi się to udać.
Czasem mi się wydaje, że mógłbym znów żyć sam, jak dawniej. Nikomu nie zawracałbym głowy, nikt nie zawracałby głowy mnie. Wstaję kiedy chcę, robię co chcę lub nie robię nic, jem co chcę, sprzątam kiedy chcę i sypiam, z kim tylko mam ochotę. Najlepiej nie u siebie, to upraszcza sprawy o połowę: zawsze można wyjść, nie trzeba ścielić łóżka, zmywać naczyń i odkurzać.
Z mojego, całkowicie egoistycznego punktu widzenia, byłby to idealny układ. Jednak - jak sądzę - tylko do momentu pojawienia się jakiegoś rozsądnego faceta, który kopnąłby mnie w tyłek i pokazał, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. A gdyby jeszcze potrafił to zrobić bez kopania... kto wie? Może nawet bym się w nim zakochał? Zwłaszcza gdyby miał urzekająco niebieskie oczy...
B.L., 12.06.1996
Dzisiaj opętał mnie seks. Całe popołudnie krąży po mojej głowie: cichy, dziki, nieposkromiony. Zaciera przed oczyma obrazy codzienności i podsuwa całkiem inne, nieprzyzwoicie kuszące: ponętne nagie ciała, wynurzające się z ciemności; niecierpliwe dłonie, gorące usta i zwichrzone włosy; skóra buchająca obezwładniającym ciepłem, odurzającą mieszaniną nieuchwytnych zapachów; oporne sztuki odzieży, zdzierane gwałtownymi szarpnięciami; niecierpliwe sploty, wszędobylskie dotknięcia, uniesienia aż ponad przestworza, całkowity odlot...
Nie potrafię myśleć o niczym innym, skupić się na tym, co robię. Być może noc i sen uwolnią mnie od dziennych majaków, które tak lubię. Za ich wierność, bezpośredniość i prostolinijność, której mi na co dzień nie starcza. Za odwagę, polot i impulsywność, na które nieczęsto się zdobywam. Za nadzieje, którymi zwykły mnie tak przekonująco zwodzić. Jednym słowem - kocham je za wszystko. Jednak zwłaszcza za to, że pozwalają mi być przy Tobie.
B.L., 14.06.1996
W takie dni, jak dziś...
... cieszę się porankiem, łagodniejszą pogodą, lepszym samopoczuciem i przejawiam nieco więcej energii niż zwykle. Sam wyciągam mamę na spacer, chociaż nasze codzienne przechadzki wychodzą mi już uszami... myślę o Tobie...
... wyczekuję dzwonka telefonu. Co chwilę przechodzę przez przedpokój, żeby w razie czego szybciej podnieść słuchawkę. Nie chcę tracić czasu, wiem że nie będziemy mogli długo rozmawiać... myślę o Tobie...
... parzę sobie dobrą, mocną kawę. Przez kilkanaście minut siedzę w ciszy nad filiżanką. Powoli sączę aromatyczny płyn i wyciszam emocje po naszej rozmowie... myślę o Tobie...
... przyglądam się dokładnie swojemu życiu, które zostawiłem na chwilę za sobą, a do którego prędzej czy później będę musiał wrócić. Chwilami czuję się rozczarowany i zrezygnowany. Zdaje mi się, że mógłbym wiele zmienić... myślę o Tobie...
... oglądam film, który już widziałem, skradam się w nocy do lodówki, myję zęby, kąpię się, piszę listy do przyjaciół, piszę mój dziennik dla Ciebie...
B.L., 18.06.1996
Spędziłem dzisiejszy wieczór w obcym domu, oglądałem niezliczone ilości cudzych zdjąć, a w głowie szumiały mi dwa małe piwa. Oczy same mi się zamykały, a po czaszce biegały niesforne zaczątki myśli, z których żadna nie miała szansy zaistnieć. I tylko jedna fraza powracała bez końca i uderzała co chwilę moje zmysły:
...a tymczasem moi aniołowie
nawet słyszeć nie chcieli o rozmowie
pokiwali znacząco głowami...
Twój obraz - a raczej moje o nim wyobrażenie - również nie dawało mi spokoju. Zwykle siada za moimi plecami, tak żebym go nie zauważył. Bawi się ze mną, sprawdza moją czujność. Tym razem nie patyczkowało się zbytnio: stało przede mną patrząc mi prosto w oczy, z wyrazem lekkiego rozbawienia na twarzy. Rozpraszało mnie to straszliwie, raz po raz wychodziłem do toalety, by nie zdradzić stopnia swego podekscytowania.
Ty tylko milczałeś i przyglądałeś mi się w lustrze wzrokiem, który tak u Ciebie uwielbiam. Twoja postać podążała przede mną do domu, szedłem szybko, by nie stracić jej z oczu. Jednak w mieszkaniu nie zastałem nikogo. Łóżko było puste.
B.L., 21.06.1996
Jestem zazdrosny o wszystko i o wszystkich. O Twoich znajomych, o Twoją przeszłość, Twoją teraźniejszość beze mnie. O świat, w którym jesteś inny - szalony, impulsywny i uwodzicielski; jestem zazdrosny o zmęczenie i zapachy, które przynosisz do domu, o zdjęcia, na których mnie nie ma i nawet ich nie robiłem, o imiona padające mimochodem z Twoich ust, a których nie jestem w stanie zapamiętać. O wszystko i o każdego. O Ciebie.
B.L., 26.06.1996
Tak bardzo Cię kocham. To banalne ale nic więcej nie przychodzi mi dzisiaj do głowy.