Cornelius McCarthy
Akwarele Corneliusa McCarthy podobały mi się od zawsze, rysunki poznałem stosunkowo niedawno i pokochałem jeszcze bardziej.
Czyste kreski, pozbawione migoczących barw i rozlewających się płaszczyzn, tym precyzyjnniej kreślą piękno miłosnych scen. Dosłowne, a przecież nie nachalne w swej wyrazistości.
Rozwarte uda i dłoń uniesiona w geście zachęty, głowa wsparta na ramieniu w spokojnym oczekiwaniu na spełnienie.
Kochanek skwapliwie przyjmuje zaproszenie. Zamyka smukłe ciało w szerokim, łagodnym, niemal przyjacielskim objęciu. Sam w ledwo zsuniętej bieliźnie, w skupieniu studiuje pocałunkiem nabrzmiałe podniecenie.
W tym rysunku wszystko wydaje się doskonałe: kompozycja ciał, jeszcze nie splecionych; spokój kreski, jeszcze nie rozedrganej namiętnością; prostota detali: szlachetność profilu i drobne włoski na karku kochanka. Przymknięte oczy i ciche odkrywanie smaków, ciepła i zapachów