Douglas Simmonson
Douglas Simonson jest artystą niezwykle płodnym, jego dorobku starczyłoby zapewne na całe muzeum. Obrazy olejne, rysunki, niezliczone szkice, pastele - wszystkie opiewają piękno Hawajów, a właściwie mężczyzn i chłopców - tubylczych i przyjezdnych.
Osobiście najbardziej lubię Simonsona w najmniej sztampowym, abstrakcyjnym wydaniu, kiedy zamyka swoich modeli w kilku dynamicznych kreskach, złamanych łukach, grubych liniach.
Wypełnia portrety wielobarwnymi, ciepłymi plamami, dalekimi od realizmu, czyniąc z najpostawniejszych mężczyzn rajskie motyle.
Ten obraz leży gdzieś na pograniczu: pomiędzy szkicem a malowidłem, między konkretem a abstrakcją. Smukła nagość, kształtne udo i krzywizna kolana strzeliście wkomponowana w masywne wzgórza odległego krajobrazu, tworząca brakujące ogniwo w łańcuchu wzniesień.
Chwila bezosobowego wytchnienia, tak absolutnego, że można na chwilę zapomnieć o własnej tożsamości. Na płótnie niemal widać promienie słońca, prześlizgujące się po nagim ciele, które w oczach postronnego obserwatora nabiera znamion niewymuszonego erotyzmu.