Robert C. Rore
Są artyści, którym zazdroszczę prawdziwie. Rore należy do moich ulubionych, znienawidzonych twórców. Drażni mnie łatwość, z jaką z najbanalniejszej sytuacji - buduje ucztę dla oka. Robotnicy na jezdni, młodzieniec na ławce, poranne golenie, chłopak zdejmujący t-shirt. Rysownik niczego nie pokazuje do końca, czasem nawet nie sugeruje. Zwiewne pociągnięcia pędzla i pióra mówią wszystko, choć pokazują tak niewiele.
W łazience niemal nic nie widać. Nawet jaskrawe promienie słońca, wpadające przez okno, nie są w stanie wychwycić szczegółów z kłębów pary. Mężczyźnie najwyraźniej to nie przeszkadza - stoi swobodnie, goli się spokojnie, jedną ręką napinając skórę na twarzy. Niedbale rzucony ręcznik sugeruje, że nie wycierał się zbyt starannie. Jasna smuga światła podkreśla łuk talii, wciąż wilgotnej po niedawnej kąpieli.
Zamglony i niewyraźny obraz pozostaje jednocześnie krystalicznie czysty, nie skażony zbędnymi dosłowności ami. I za to Rore'a prawie nienawidzę ;-)